Podróże marzeń

Tekst napisany na konkurs podróżniczy pt.: „Podróże marzeń”.

Ludzie, ja Polak! Ze Skierniewic! Czyli podróże marzeń.

Jasper

Jasper w Kanadzie, Yellowstone w Stanach i rejs żaglowcem po morzu. Rzeczywiście podróże marzeń, bo na razie mogę sobie o nich najwyżej pomarzyć. Żeby wczuć się w klimat, przynajmniej jednej z nich, wyruszam na imprezę roku prawie nad morze – na zlot żaglowców.

Czwarta nad ranem

Pociąg Skierniewice – Szczecin. Lubię jeździć pociągiem, zazwyczaj próbuję coś poczytać, ale krajobraz za oknem prędzej czy później mnie hipnotyzuje. Tym razem będę próbowała go przechytrzyć. Nocny pociąg, miejsce do leżenia, zamknę oczy i odpłynę w krainę Morfeusza, a rano obudzę się na żaglowcu. A gdzie tam! Kiedy myślałam że pociąg bardziej już nie może hałasować Achat Clabel (Biaxin) en Ligne sans Ordonnance , zrobiło się jeszcze głośniej. Przekręciłam się 37 raz na lewy bok – wreszcie zobaczę te zielone żagle von Humboldta. 38 raz na prawy bok – właściwie to dlaczego żagle są białe. 38 na lewy bok – a ten Latający Holender to on był naprawdę, czy to tylko taki trik?… „Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie.”

Szczecin, szósta rano

Miasto powoli budzi się ze snu. Akurat! Wszyscy w najlepsze śpią, w porcie tylko ci którzy akurat przyjechali albo przegrali poranną walkę z budzikiem. Wały Chrobrego śnią swoje sny, a ja leniwie przemierzam portowe nabrzeże. Na Darze Młodzieży kręcą program „Kawa czy herbata” czy cappuccino, czy coś w tym stylu. No właśnie herbata, przydałoby się czegoś napić, ale wszyscy odsypiają wczorajsze szaleństwa. Kiedy wreszcie otworzył się pierwszy stragan z herbatą, moje myśli pełzały z prędkością ślimaka po zażyciu środków nasennych. Który rodzaj herbaty? – pyta znienacka wyspany sprzedawca. Do wyboru chyba z 10. O raju, czy oni muszą zadawać takie trudne pytania z samego rana?

Armada de Mexico

Ósma rano, armada de Mexico. Podniesienie bandery na Cuauhtémoc’u. Najpierw meksykańska, później – przy dźwiękach narodowego hymnu – polska flaga wędruje pod niebo. Wzruszyłam się na ten widok, co mi się zdarza zazwyczaj wtedy, jak grają hymn Małyszowi stojącemu na podium. To była miła niespodzianka.

Cuauhtémoc

Dziesiąta rano – Cuauhtémoc otwarty dla szczurów lądowych. Czuję się zaproszona jako typowy przedstawiciel tego gatunku. A ludzie wchodzą i wchodzą i nikt nie wychodzi. Gdzie oni się tam pomieścili? Wyrzucają ich za burtę czy jak? Moja kolej wejścia na statek. Ożywiam się i z gromkim okrzykiem w sennych myślach „Do abordażu!!” wkraczam w świat przygody. A na pokładzie rozwijam żagle wyobraźni.
Miejsce akcji: żaglowiec, cel akcji: byle dalej przed siebie. Stoję na dziobie statku, czuję wiatr we włosach i rozpościeram szeroko ręce… Zaraz, zaraz, coś mi się pomyliło z Titanikiem. On w dodatku nie miał masztów tylko kominy, no i skończył jakoś tak niefajnie.
To może tak: wszystkie żagle na masztach, statek płynie lekko przechylony, fale rozbijają się o pokład. Chwila moment, trochę za duże te fale jak na szczura lądowego. Trzeba wygenerować jakąś lżejszą wersję tej podróży marzeń. Morze Karaibskie – no to już brzmi nieźle – leżę na siatce rozpostartej wzdłuż bukszprytu jak w hamaku, żaglowiec płynie leniwie. Taaak, ta wersja jest najlepsza. Tylko trochę tu nudno. No to może na inne morze – Sargassowe, między Puerto Rico, Bermudy i Florydę, w rejon trójkąta bermudzkiego. Powiedzmy że jest to już jakaś nieśmiała dawka adrenaliny… W najgorszym wypadku podróż znajdzie swój finał w jakimś bestsellerze p.t.: „Kolejne tajemnicze zaginięcie statku w trójkącie bermudzkim”. W końcu miało nie być nudno.

Morskie opowieści

Zamyśliłam się. Uwielbiam morskie opowieści. Za górami też przepadam. Pasjami oglądam programy o dżungli tropikalnej. Generalnie lubię tarzać się w klimatach przygody. I o taką przygodę właśnie ocieram się stojąc na pokładzie Cuauhtémoc’a, Sedova, czy nawet Daru Pomorza, który już nigdzie nie popłynie. Właśnie taki klimat ma moja podróż marzeń. Żeby ją bardziej urzeczywistnić pstrykam sobie zdjęcie z dyżurnym marynarzem. Do tego kilka fotek załogi w pełnej gali. I czuję się prawie jak wilk morski.

Kutno, szósta rano

Droga powrotna, Kutno, szósta rano. Za oknem mojego przedziału kilku pracowników kolei rozważa w mocnych słowach, w którym miejscu podzielić pociąg na skład do Warszawy i do Łodzi. Nie zgadza im się liczba wagonów. Tak. To tylko w Polsce może się zdarzyć. Przez połowę kraju udało mi się jechać w dobrym kierunku i wolałabym pozostać na właściwym kursie do końca. Mam ochotę krzyknąć jak Zbyszek Cybulski w filmie „Giuseppe w Warszawie”: „Ludzie, ja Polak! Ze Skierniewic!”. Wychylam się czujnie przez okno, ale udaje mi się jedynie wymamrotać ostrzegawczo: „Panowie, ale ja jadę do Skierniewic!”. Panowie spojrzeli na mnie jakby chcieli powiedzieć „Idź spać kobieto, a my i tak podzielimy ten pociąg tam, gdzie nam wypadnie entliczek-pentliczek.” Pentliczek wypadł na następnym wagonie. Uff.

Znaczy warto

Zastanawiam się, czy warto marzyć o dalekich podróżach, skoro ich spełnienie można czasem porównać do tego, że niedługo rozwinie się turystyka kosmiczna na Marsa? 😉 Bohater powieści „Znaczy Kapitan”, mojej ulubionej książki o morzu, pewnie powiedziałby tak: „Znaczy warto”!